Archiwum sierpień 2011


Tytułem wstępu
31 sierpnia 2011, 14:34

Postanowiłam postawić pierwsze kroki w prowadzeniu bloga. Mam nadzieję, że może trochę pomoże mi to w rozwiązaniu mojej sytuacji – nie oczekuję oczywiście żadnych cudów ani porad, które odmienią moje życie, ale mam nadzieję, że jeśli przeleję wszystko na papier, to będę również mogła jakoś dzięki temu wprowadzić trochę porządku w moich myślach...


Zacząć pewnie wypada od początku... A więc: zakochałam się. Po same uszy, na zabój, na zawsze, do śmierci, nieuleczalnie i... w żonatym mężczyźnie .  A mama zawsze mi mówiła: żonaty facet to temat TABU! Na świecie jest tylu wolnych, fantastycznych mężczyzn – po co więc zawracać sobie głowę zajętym? No i oczywiście, zawsze przyznawałam jej rację – do czasu kiedy poznałam jego, poprzez internetowy portal randkowy... Moim mottem życiowym jest od jakiegoś czasu cytat z utworu Alanis Morissette: „ It`s like meeting the man of my dreams – and then meeting his beautiful wife…”. Leci to tak:

 


Właściwie nigdy nie wierzyłam w coś takiego jak przeznaczenie – zwłaszcza jeśli chodzi o dwoje ludzi, uczucia, miłość, bliskość... Wydawało mi się zawsze, że mimo wszystko jest to kwestia rozsądku, dokonywania wyborów, podejmowania decyzji – bardziej niż poddawanie się chwili i podszeptom hormonów.


Stało się jednak. Jestem kochanką (http://www.s-klub/kochanka). Tą „drugą”, chociaż podobno „pierwszą”, tą „ukrywaną”, chociaż podobną tą „najpiękniejszą”, „najwspanialszą”...  Żyję w ten sposób już od 5 lat – chociaż nic nie zapowiadało, że ten związek tak długo się utrzyma. Od początku było pod górkę, ja również ciągle obawiałam się, że ktoś się dowie, że ktoś „jej” doniesie – chociaż (tak na dobrą sprawę) co takiego by się wtedy stało? Aresztowaliby mnie? Skazali na więzienie? Czasy, kiedy kamienowano grzeszne kobiety, przez które dochodziło do zdrady już dawno minęły... No, co prawda może jeszcze nie do końca w Polsce, ale to już inna sprawa. No więc: na pewno nie stałaby sie żadna tragedia...oprócz złamanego serca bogu ducha winnej kobiety, której mąż związał się z inną...  I tego okropnego uczucia, że zawiodłam moją kochaną Mamę, właściwie na całej linii . Ona przecież tak bardzo starała się o to, żeby wychować mnie na „porządnego człowieka” – a tu takie historie się zdarzają!


Czasem nawet zastanawiam się, czy może chodzi o to, że ja po prostu jestem masochistką? Że uwielbiam się zadręczać, spędzać nieprzespane noce, żyć w ciągłym strachu, zamęczać sie wyrzutami sumienia... Bo jakie inne wytłumaczenie znaleźć można dla kobiety finansowo niezależnej, posiadającej własne mieszkanie, samochód, dobrą pracę, w dodatku (podobno) całkiem niebrzydkiej i niegłupiej? Ciężko znaleźć mi tutaj jakiekolwiek inne wytłumaczenie.